W prawie każdy poniedziałek, po błogim, rodzinnym weekendzie, nachodzi mnie jedna myśl … „a gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”. Zastanawiałam się skąd wzięło się to powiedzenie i znalazłam kilka wersji. Jedni mówią, że z dowcipu z nieprzygotowaną do egzaminu studentką, inni, że z piosenki Jacka Kaczmarskiego, a jeszcze inni, że z utworu Romana Orlowa i Wojciecha Młynarskiego. Nie ważne kto mówi, ważne, że Bieszczady kojarzą się z miejscem niezniszczonym cywilizacją, w którym można odpocząć od miejskiego zgiełku, nawału pracy, szkolnych sprawdzianów i prac domowych. I to właśnie tam, uciekliśmy w pewien listopadowy weekend.
Plan przyszedł nam do głowy spontanicznie. To był jedyny wolny od pracy weekend w listopadzie i należało go odpowiednio wykorzystać.
Pierwszy problem to „co zrobimy z psem”? Właściciele dużych czworonogów pewnie znają ten problem. Ciężko zabrać ze sobą, a jeszcze trudniej znaleźć opiekę. Zapadła decyzja: bierzemy ze sobą! Pakujemy do auta razem z dużym zapasem jednorazowych ręczników, na wypadek złego samopoczucia. Bo musisz wiedzieć, że nasz pies jeszcze nigdy nie podróżował tak daleko. Właściwie to on nie lubi podróżować. To pies z tych, którzy do samochodu wsiadają jak za karę.
Kolejny problem „gdzie znajdziemy nocleg na ostatnią chwilę”? I do tego z psem! Nie było zbyt dużego wyboru. Zadzwoniliśmy pod numer z oferty, która wydawała nam się najbardziej w naszym stylu i już pakowaliśmy walizki.
Miejscówka okazała się naprawdę rewelacyjna! Mały drewniany domek z widokiem na jezioro. Przed domkiem ławki, grill i huśtawka. Miejsce w cichym, spokojnym miejscu o wdzięcznej nazwie „Dobra miejscówka”. Jak wpiszesz w wyszukiwarkę od razu znajdziesz to miejsce.
Nie polecę Ci konkretnych miejsc, w które warto wybrać się w Bieszczadach, bo nasze wyprawy kształtowały się na zasadzie: idziemy na spacer, widzimy ciekawą ścieżkę i dopiero sprawdzamy na mapie w telefonie dokąd ona prowadzi. Z tym, że nawet „Wujek Google” gubi się w Bieszczadach. Tam gdzie miały być kapliczki lub punkty widokowe, wcale ich nie było, za to były w zupełnie innych miejscach. Na zdjęciu widzisz punkt widokowy w Werlasie, którego nie było w tym miejscu na mapie:
Spacerowanie „bez celu” też może być ciekawe, bo trafiliśmy m.in. na szumiące wodospady i piece retortowe, w których wypala się węgiel drzewny.
Najczęściej jednak spędzaliśmy czas „puszczając kaczki” po jeziorze i szukając „ładnych widoków”. A wieczorami graliśmy w planszówki i piliśmy gorącą czekoladę.
Największym problemem w Bieszczadach był … koniec sezonu. Bardzo ciężko było znaleźć nie tylko działającą knajpę, ale nawet otwarty sklep spożywczy. Jak już udało nam się znaleźć restaurację to okazało się, że ceny w niej powalają! Na szczęście przeżyliśmy, na przepysznej jajecznicy z jaj kupionych po sąsiedzku. A o pizzy w ośrodku „Natura Park 2000” chłopcy wspominają jak o najlepszej jaką jedli.
Zdecydowanie polecam Ci wyprawę w Bieszczady nawet na krótko! Naładujesz baterie i wrócisz z nową energią!
A nasz pies, chyba polubił podróże. Czuję w kościach, że jeszcze niejedna wspólna wyprawa nas czeka 🙂

Cześć! Miło mi, że zajrzałaś na moją stronę! Jestem Sylwia - mama dwóch fantastycznych chłopców, miłośniczka trendu "Zrób to sam" i wyszukiwania trików ułatwiających życie (albo raczej nicnierobienie). Czytam książki prawie tak szybko, jak biegam za dziećmi, wolne chwile spędzam na spacerach szukając ciekawych kadrów.
Polub moją stronę na Facebooku: https://www.facebook.com/Mamawdomu/Zajrzyj na mój Instagram: https://www.instagram.com/mamawdomu//
Zerknij również do mojego sklepu: http://www.mamawdomu.pl/sklep//